-Niczego nie obiecuję.
Powtórzyła Balzack naciągając maskę w kształcie czaszki na twarz, po czym dołączyła do żołnierzy z trzeciej linii. Bez ich pozwolenia, zaczęła do nich szybko podchodzić i dotykać po policzkach, dłoniach lub innej części ciała, która była odsłonięta. Na skórze dzielnych mieszkańców Kunn zaczęły wykwitać czarne wzory, przypominające rozmazane symbole czaszki. Byli teraz oznaczeni. Niczym bydło idące na rzeź, które jest numerowane. Potraktowała tak dziesięciu żołnierzy. To był najwyraźniej jej limit.
Wszyscy ludzie, mieli już maski przeciwgazowe na twarzach. Balzack dotykała także tych, którzy spali. Ci byli najspokojniejsi. Reszta miała świadomość, że zostali oznaczeni by umrzeć. Wiedzieli, że nie są w stanie poradzić sobie z karaluchem. Wielu z nich uczestniczyło już w poprzednich, zwycięskich walkach z potworami, ale takiego stworzenia jeszcze nie widzieli. To był strach myszy, która zapędzona do kąta przez kota, wie, że umrze. Ludzie z Korpusu byli jednak dzielni. Stali wyprostowani i dumni, nawet, jeżeli ich nogi nieco się trzęsły.
Wiedzieli, że jeżeli oni nie zginą, to zginie ktoś inny. Pierwsza linia wycofywała się na boki, a karaluch czekał cierpliwie. Tak, jak gdyby dawał ludziom czas, by wystawili swojego najsilniejszego wojownika do walki jeden na jeden. Nie wiedzieliście, czy karaluchy miały rozum i były inteligentne. Ale czuliście, że ten wie, iż w każdej chwili może wszystkich wyeliminować. Był niczym kot, który bawi się zdobyczą, miętosi ją w łapkach, udaje że wypuszcza wolno, a potem znowu atakuje. By przypomnieć wam o tym, że nie żartuje, karaluch na ćwierć sekundy zniknął z muru, a gdy na niego wrócił, trzymał w dłoni, za kark jednego z żołnierzy, z pierwszej linii.
Crack.
Złamany kark. Karaluch upuścił zdobycz, a potem... uśmiechnął się. Lekko poruszał szczęką, tak, jak gdyby się bezgłośnie śmiał.
Emalerie wyszła przed czołgi, a na jej karku pojawiły się krople potu.
-Osoby, które oznaczyłam, niechaj się wycofają. Ci, którzy nie zostali oznaczeni, muszą być blisko mnie, bym mogła ich w każdym momencie oznaczyć. Nie strzelajcie, to tylko przyniesie więcej ofiar wśród naszych.
Wydała rozkazy, po czym sięgnęła do kieszeni swego płaszcza. Wyjęła z niego zielonkawą miksturę, którą wypiła duszkiem, wlewając zawartość do otworu w masce. Potem drugą. I trzecią. W jednej z dłoni pojawiły się trzy fiolki z jakimś burym płynem. Drugą miała wolną. Była gotowa do walki, otoczona przez żołnierzy z trzeciej linii. Prawdziwa bitwa się... rozpoczęła.
Hołd poległym
Karaluch, zidentyfikował Emalerie jako głównego przeciwnika i wpadł w nią z impetem, ignorując otaczający ją tłumek. Oko ludzkie nie było w stanie tego zauważyć, ale potwór chwycił kobietę za rękę i...
I stojący na tyle żołnierz, który został oznaczony przez wiedźmę, nagle poczuł, jak jego bark, mostek oraz część żeber są dosłownie wyrywane z jego ciała. Jego tors rozpruł się, oblewając krwią i resztkami kości stojących obok towarzyszy. Samson, miał dwoje dzieci. Ci spojrzeli na niego pobladli. Ale jeszcze bardziej przerażona wydawała się Emalerie, która cofnęła się o krok do tyłu. Nic jej nie było. Nawet nie miała siniaka. Ale ten atak najwyraźniej spowodował coś, czego wiedźma się przestraszyła. Sekundę później, karaluch wymierzył jej kopnięcie w twarz, zmiatając przy okazji stojącego w pobliżu żołnierza. Znowu, Balzack była cała i zdrowa, a stojący w rzędzie, obok Samsona mężczyzna, nagle stracił głowę. Poleciała ona ku miastu, gdzie zapewne wzbudzi popłoch wśród tych, którzy jeszcze nie wycofali się do schronów i domów.
Ramon, miał zamiar ożenić się za trzy miesiące.
A mężczyzną, który zginął przypadkiem, przy zamachu karalucha był Eddy, stary hazardzista, ale o dobrym sercu.
Walka trwała. Karaluch atakował to Emalerie, to ludzi stojących wokół niej. Ta ciągle się cofała, nie mogąc wyprowadzić ataku. Co jakiś czas dotykała w panice żołnierzy wokół siebie, naznaczając ich tajemniczym symbolem. Wszyscy wokół niej ginęli. Ginęli straszliwie, chociaż była to zazwyczaj śmierć szybka. Nie była to jednak śmierć wojownika. To była śmierć bydła, które ginęło bez sensu, walcząc z potworem, który zapewne nie miał żadnego konkretnego celu w ataku na Kunn.
Donathan, mistrz harmonijki, który umilał ludziom czas.
Sam, zawsze przechwalał się, że jest dobrym strzelcem.
Jacob, strasznie bał się dzisiejszej walki, nie chciał przybyć na pole bitwy.
William, który poprosił Jacoba by stanął do walki i pocieszał go, że wszystko będzie dobrze.
Benjamin, jego potrawki z kozy były znane w całym oddziale.
Lucas, nienawidził pracy w gangu, ale chciał chronić swoją rodzinę.
William, jego córka obchodziła dwa dni temu urodziny.
Jacob, jego syn powiedział, że chce kiedyś być żołnierzem i walczyć tak jak tatuś.
Vincent, zawsze leniwy i najmniej chętny do działania.
Jennifer, chciała udowodnić, że kobiety są lepsze na polu bitwy od mężczyzn.
Pedro, nikt w oddziale go nie lubił, był niemal codziennie wyśmiewany i dręczony.
Jacob, największy kat Pedro, to on zmusił go do seksu oralnego, ośmieszając w całym oddziale.
Liam, był kawałem skurwysyna, wszyscy w oddziale się go bali.
Natasha, została zgwałcona, ale bała się o tym donieść przełożonemu.
Thomas, dwa lata temu urodziły mu się bliźniaczki, miał kochającą żonę i wielu przyjaciół. To on zgwałcił Natashę.
Mason, miał wyjątkową smykałkę do ładunków wybuchowych.
Matias, mówiono, że miał niewiarygodne szczęście i że nigdy nie dosięgnie go żadna kula.
Rodrigo, pomagał Natashy, gdy ta cierpiała po napaści. Kochał się w niej skrycie.
Marta, nieśmiała, ale bardzo życzliwa, była prawdopodobnie najsilniejszą kobietą w oddziale po Lucy.
Christine, podkochiwała się w generale, ale wiedziała, że ten związek nie ma szans.
Nathan, za trzy dni miał podjąć próbę samobójczą, bo dowiedział się, że żona go zdradza.
Ethan, dusza towarzystwa w oddziale, potrafił rozśmieszyć nawet najbardziej ponurych.
Olivier, można mu się było zwierzyć ze wszystkiego, był przyjacielem dla każdego.
William, w głębi duszy gardził resztą żołnierzy, ale zawsze starał się być miłym dla innych.
Wszyscy ci żołnierze leżeli teraz rozczłonkowani, z przetrąconymi kręgosłupami, zmiażdżonymi czaszkami lub roztrzaskanymi narządami wewnętrznymi. Nie przypominali w niczym ludzi, którymi byli za życia, wesołych, smutnych, złośliwych czy wrażliwych, ale z ludzkimi twarzami. Byli teraz tylko zwłokami, które w niczym nie przypominały żywych odpowiedników. Mówi się, że "nawet piękne zwierzęta, martwe budzą wstręt". To prawda. Ujrzeliście to na własne oczy.
Za każdym razem, gdy Emalerie broniła się przed karaluchem, bardzo uważny obserwator ujrzałby, jak jej ciało na dosłownie jedną setną sekundy zmienia się z ciałem osoby, którą naznaczyła. To musiała być prawdziwa potęga voodoo. Ta umiejętność była po prostu obrzydliwa, ale niezwykle użyteczna. Wiedźma nie miała nawet zadrapania.
Pojawiła się iskierka nadziei. Podczas walki, ruchy karalucha i jego ataki zaczęły wyraźnie spowalniać. Najwyraźniej gaz Emalerie działał nawet na potwory, potrzebował jednak o wiele, wiele więcej czasu, by w pełni zamanifestować swoje efekty. Balzack, zaatakowana przez karalucha, poświęcając życie Williama, nareszcie dopięła swego. Złapała bestię za dłoń.
Nie widać było jak wykwita na niej symbol. W końcu miał czarną skórę. Ale wiedźma uśmiechnęła się tryumfalnie, chociaż jej radość skutecznie przesłaniała maska. Osiągnęła coś, o co walczyła od samego początku. Czemu poświęciło swoje życie 26 osób z trzeciej linii i 5 osób z pierwszej. Trupi wizerunek nie zasłaniał długo twarzy Emalerie. Kobieta uniosła ręce w których trzymała fiolki do głowy i... rozbiła je na swojej głowie. Nic się jej nie stało.
Ale karaluchowi tak. Jego głowę i twarz pokryły nagle wielkie, gotujące się bąble. To musiał być jakiś wyjątkowo paskudny kwas lub inny żrący środek. Brunatna maź pokryła całą czaszkę stworzenia. Emalerie uśmiechnęła się tryumfalnie i oparła dłoń na biodrze, z nieukrywaną satysfakcją obserwując, jak karaluch próbuje zdrapać ze swojej twarzy uciążliwy środek. Powiedziała, tonem pełnym zadowolenia:
-Zwyciężyliśmy.
Po czym splunęła krwią, a jej oczy obróciły się ku górze. Karaluch unosił ją w powietrzu. Wbijał swoją poparzoną od prób pozbycia się mazi dłoń nieco nad jej brzuchem, miażdżąc dolne żebra kobiety i chwytając ją za kręgosłup. Bez zbędnych ceregieli, odrzucił ją na bok. Martwe ciało Emalerie upadło z głuchym łoskotem. Kręgi dosłownie wychodziły z rany w jej brzuchu, a ze zwłok tryskała krew.
Nie zwyciężyliście. Walka nie była skończona. Karaluch miał stopioną głowę oraz twarz, łącznie z ustami, oczami, uszami i czułkami, więc większość jego zmysłów nie działała. W tym momencie działała natura łowcy. Potwór po prostu wpadł w szał. Nie musiał niczego czuć. Zaczął miotać się wkoło, z zamiarem zabicia wszystkiego, czego dotkną jego spalone dłonie. Był jednak o wiele wolniejszy niż przedtem. Może teraz, będziecie w stanie go trafić? Najbliżej były resztki trzeciej linii, pod dowództwem major Donaldson. Czołgi były zbyt powolne, ale gdyby odpowiednio zwabić karalucha, tak by stanął wprost przed lufą... Tylko jak to zrobić, skoro poza zmysłem dotyku nic mu już nie pozostało, a wszystko co trafi do jego rąk, zostanie zmiażdżone?